• Home
  • /
  • Lifestyle
  • /
  • #myfirst7jobs – czyli czego nie znajdziecie już w moim CV

#myfirst7jobs – czyli czego nie znajdziecie już w moim CV

Furorę w mediach społecznościowych oraz na blogach robi od niedawna hashtag #myfirst7jobs, przy pomocy którego ludzie – zarówno ci znani, jak i ci nierozpoznawalni – dzielą się historią swoich pierwszych prób zdobycia pieniędzy. Początkowo wydawało mi się to dziwną modą, ale moja mała retrospekcja była bardzo ciekawa, bo dotyczy rzeczy, których nie wpisuję do CV. Po drugie akcja ta pokazuje, że nie każdy od początku wykonywał zawód “dyrektor”, “celebryta”, czy “milioner” i zanim na koncie pojawiły się sumy z wieloma zerami wiele osób opływających obecnie w luksusy pracowało fizycznie. Poniżej moja mała historia oraz wyciągnięte wnioski:

Mycie szyb

Epizod krótki, aczkolwiek już w wieku kilkunastu lat nauczyłem się, że pracodawca potrafi zrobić w konia. Razem z kolegą wybraliśmy się na pobliską stację by w wakacje dorobić sobie na gumę do żucia myjąc szyby tym kierowcom, którzy będą chętni dać nam parę groszy. Obsługa stacji wyraziła zgodę, ale pierwszego dnia musieliśmy umyć okna budynku, co zresztą w pocie czoła wykonaliśmy. Jeśli dobrze pamiętam dostaliśmy na batona (bo wszystko lśniło), ale drugiego dnia dostaliśmy zakaz pracy.

Zbieranie truskawek

Typowa praca wakacyjna pomiędzy nauką w szkole średniej. Dwa tygodnie w palącym słońcu, w przykurczu i bólu kręgosłupa by wypełnić łubianki. Moja produktywność w porównaniu do starszej kobiety oraz ludzi z Ukrainy była niemal zerowa. Ważne, że na piwo wystarczyło, które wieczorami umilało ekipie czas podczas słuchania metalu.

Udzielanie korepetycji

Nieśmiało powiem, że byłem i chyba nadal jestem niezgorszy w angielskim oraz matematyce. Dwie szóstki na ustnej maturze to powód do dumy w wieku lat dziewiętnastu i wynik niemający żadnego przełożenia w późniejszym życiu. Ironią jest to, że żyję głównie z pisania, a z pisemnego polskiego zasłużyłem raptem na tróję. Nie od dziś wiadomo, że umieć to jedno, ale nauczyć czegoś to zupełnie inna sztuka, bo trzeba znaleźć czasem kilka sposobów wytłumaczenia tak aby dana osoba zrozumiała. Do największych moich sukcesów zaliczam przygotowanie niemalże od zera osoby do eksternistycznej matury. Nasza pierwsza lekcja wyglądała trochę jak z podstawówki:

– Rozwiąż proszę: „x-3=5”.

-?????
– Wyobraź sobie, że masz wagę. Jeżeli waga ma utrzymywać się w równowadze to jak po jednej stronie dodasz kilogram to i po drugiej też musisz…

Po roku deltę z trójmianu kwadratowego chłopak liczył jak dziki… Nawet podstawy rachunku prawdopodobieństwa kumał!

Ochroniarz

Tak na dobrą sprawę pojęcie ochroniarz to potoczna nazwa. A także dość szeroka, bo obejmuje zarówno starszych panów jak i studentów dorabiających do emerytury siedzeniem w budce lub przechadzaniem się po supermarkecie jak i osoby z pozwoleniem na broń i pracujące np. przy konwojach lub chroniące VIPów. Przy takim spektrum są rozgraniczenia prawne, ale po pierwsze – nie do końca znam się na tym, a po drugie – nie to jest tematem wpisu. Najważniejsze, że należałem do pierwszej kategorii.

Misja – strzeżenie lokalnego podwarszawskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, czyli paru ton soli przemysłowej, znaków drogowych, biura i kilku pojazdów. Największe ryzyko zawodowe – zaśnięcie na służbie w niewłaściwym momencie (kontrola szefa lub kogoś z urzędu). Poza regularnymi obchodami nic się nie działo, więc w życiu nie przeczytałem tylu książek w tak krótkim czasie, bo zdarzały się nawet 3 dziennie. Największa tajemnica – zacząć od najbardziej poważnej, a kończyć na luźnych książkach akcji, bo po szesnastu godzinach umiejętność zrozumienia tekstu spada.

PS – dla osób, które zawsze się śmieją, że taki dziadek czy student nie obroni budynku. Nie musi. Jego zadaniem jest zauważyć coś podejrzanego i wezwać policję albo ekipę interwencyjną.

Call Center

To doświadczenie już opisywałem. Mini trauma…

Nalewanie piwa

Juwenalia w Warszawie – koncerty na stadionie Syrenki (chyba wśród listy było T. Love) i dziesiątki stanowisk z piwem nalewanym do plastików. W jednym z nich ja z kolegą. Obsługiwanie przez całą noc coraz „szczęśliwszych” studentów. Ruch ogromny, ale na szczęście im później tym i napiwki chętniej zostawiane. Może nie tyle napiwki co resztki, bo jeśli piwo kosztowało 6zł (nie pamiętam), a ktoś kupując ostatniego browara będąc we właściwym stanie miał np 20 groszy więcej, to cały bilon zostawiał nam: “a weższszszcie szzzzzobie”. Ziarnko do ziarnka i pod koniec dnia w kieszeni było nie mniej niż to co oferował klub.

Handlowiec

Pierwsza moja “dorosła” praca. Zostałem handlowcem w firmie sprzedającej m.in. sprzęt komputerowy i oprogramowanie. O ile nie mam problemu by w agencji podczas prezentacji opowiadać o pomysłach na przetarg – bo należy pokazać, że nasz jest fajniejszy, tak sprzedawaniu tego, co sprzedają wszyscy (często nawet taniej) mówię stanowcze nie. Nie umiem po prostu. Podczas okresu próbnego miałem zadanie sprzedać minimum za tyle ile zarobię, aby firma wyszła na zero. Dosłownie ostatniego dnia o 14:00 faxem wpłynęło zamówienie ostatniej szansy  – kilka laptopów Fujitsu-Siemens.

Tak właśnie wyglądało #myfirst7jobs. Każde doświadczenie było cenne, chociaż część z nich zepchnąłem już dawno na tył pamięci. Każdy jednak powinien mieć w swoim życiu podobne epizody, bo dzięki temu może bardziej docenić to gdzie jest. Ale o tym w innym „odcinku” bloga 😉

Zdjęcie w nagłówku: Kristina Alexanderson (CC)