O plusach i minusach statystowania

Bez statystów nie byłoby filmów – to stwierdzenie może wydawać się przesadą, ale ma w sobie sporo racji. Oczywiście, że statyści nie są języczkiem u wagi jeśli chodzi o sukces produkcji, ale niemal każda scena dziejąca się w miejscach publicznych wymaga ruchomego tła: przechodniów na ulicy, żołnierzy w armii, klientów restauracji. Wszystko to co się rusza na drugim planie nadaje realizmu. Statyści to taki plankton – nie zauważa się go na pierwszy rzut oka, ale jest potrzebny w ekosystemie. W końcu czasem ktoś musi zginąć na tyle nudno, że nie trzeba angażować kaskaderów lub z zaangażowaniem pić kawę. 

Niejedna osoba decydując się na pracę w charakterze statysty na pewno marzy o powtórzeniu hollywoodzkich historii o gwiazdach, które zostały wypatrzone za urodę, talent oraz charyzmę i w ten sposób rozpoczęły swoją karierę. Pewnie za oceanem jest to ciut łatwiejsze (o ile zostanie wyłowionym z morza anonimowych twarzy można określić słowem “łatwe”) i szanse na powodzenie nie są największe… Niemniej statystowanie to fajna przygoda, którą mogę polecić, mimo dość miernego doświadczenia.

Ciemno, wieje…

Co czeka statystę na planie? Zasadniczo przez wiele godzin trzeba spełniać wymogi reżysera: tędy przejść, tam stać, z tym rozmawiać… I tak do upadłego, bo ta sama scena powtarzana jest wielokrotnie i z kilku ujęć. Bardziej docenionych czeka wymienienie kilku słów z aktorem np. “Dzień dobry, oto pańska poczta i klucz do pokoju”.

Wydaje się proste? Rzeczywiście – to nie fizyka kwantowa, ale przy kręceniu na świeżym powietrzu jesteśmy niestety zdani na pogodę, a ta potrafi dać w kość. Ale skoro taki Leo Di Caprio na potrzeby „Zjawy” pływał w lodowatych strumieniach i jadł surowe mięso (będąc na co dzień wege) to i statysta wytrzyma jak mu trochę wiatr powieje w tyłek. Chociaż fakt, że stawki godzinowe nie te same…

Kokosów nie ma…

Skoro jesteśmy przy kasie… Powiedzmy sobie szczerze – zarobić na Ferrari na statystowaniu się nie da. Czasem „zarobki” to dodatek na kawę rzędu 50 peelenów i mniej. Czasem trafi się jakieś “nawet” 150-200zł (nocki są bardziej opłacalne). Super jak nawet wyżerką poczęstują. Jeśli ktoś ma więcej czasu i załapie się na lepszy okres może sobie odłożyć parę groszy, ale raczej nie wydaje mi się aby dało się wyżyć ze statystowania jak z regularnej pracy.

…jesteś najniższą formą życia…

Przywilejów statysta za dużo nie ma. Ma prawo zachować milczenie i być do dyspozycji. Jednak te ekipy, z którymi miałem do czynienia przeważnie były w porządku. Wyjątek to plan pewnego serialu politycznego, pewnej reżyserki (niech będzie niedopowiedzenie), na którym – przynajmniej w dniu kiedy statystowałem – zachowanie ekipy było chamskie i zdarzały się teksty: “statyści wypierdalać”. Może goniły terminy, może budżet się nie spinał, ale mimo wszystko nie jestem fanem takiego zachowania w stosunku do innych osób, nawet dość „nieważnych” z punktu widzenia produkcji.

…ale bywa miło

Mimo wszystko uważam, że dla wielu osób statystowanie może być fajną przygodą. O ile praca w mediach czy PR umożliwia dość regularny kontakt z osobami rozpoznawalnymi, więc nie powoduje przyspieszonego bicia serca gdy przechodzi ktoś, kogo znamy z ekranu, tak nie każdy ma podobne możliwości. Statystowanie stwarza okazje by patrzeć na swojego idola przez dłuższy czas. A na planie bywa czasem dość kameralnie, więc upolowanie selfika jest całkiem możliwe.

Dodatkowy bonus to możliwość zobaczenia siebie na ekranie (najlepiej dużym). Oczywiście, że rozpozna nas tylko rodzina, paru znajomych i kot, ale zawsze coś 🙂

Najmilej wspominam dwie produkcje:

„Przyjaciółki”

Serialu nie oglądam, ale zostałem zaproszony do bycia recepcjonistą. Musiałem odbierać telefony i wydawać przepustki. Miło, sympatycznie i szybko się uwinąłem:

 

przyjaciolki_1

Najlepszy recepcjonista w Mordorze 😉

przyjaciolki_2

Zdjęcie z piękną kobietą (Anita Sokołowska) zawsze w cenie. Drugi pan (Marcin Korcz) w pakiecie 😉

„Czas honoru”

Jeden z pierwszych odcinków. Nawet nie wiem czy scena weszła do montażu. Spędziłem kilka godzin w samochodzie, a hitlerowcy zastanawiali się co zrobić ze złapanymi partyzantami. Pamiętam, że na pewno jednym z decydujących o moim losie był Krzysztof Stelmaszczyk. Zdjęcie sprzed 8 lat robione kalkulatorem 😉

Statystowanie

Myśmy rebelianci /Polscy partyzanci /Poszliśmy w las / Bo nadszedł czas

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Autorem zdjęcia w nagłówku jest Daveynin.