• Home
  • /
  • Inne
  • /
  • Nie taka znowu legenda [Tarzan recenzja]

Nie taka znowu legenda [Tarzan recenzja]

Najnowszy film o władcy dżungli to dość przyjemna i lekkostrawna bajka, ale niestety nie zachwyca i niczym nie wybija się ponad przeciętność. To jeden z takich filmów, które nie zapadną w pamięci, a po obejrzeniu nie chce się do niego wracać.

Trzeba obiektywnie przyznać, że zmierzenie się z postacią Tarzana i zaadaptowanie jej do publiczności, która widziała już wszystko, a także do dość politycznie poprawnego kina nie należało do łatwych zadań. Zapewne stąd próba dodania wewnętrznego rozdarcia u głównego bohatera. Ten motyw wyszedł średnio, bowiem nie wiemy dlaczego Lord Greystoke, po tym jak osiadł w Anglii nie chce wracać do Afryki i pierwotnie odcina się od swoich korzeni.

Sama fabuła jest dość prosta i czarno-biała. Tarzan wraz z żoną przyjeżdża do Afryki, gdzie poluje na niego Hans Landa Leon Rom, który za skórę władcy dżungli otrzyma diamenty niezbędne do sfinansowania podboju całego Konga dla Belgii. Tarzan aby odbić porwaną ukochaną musi przemierzyć dżunglę, odnowić swoje relacje ze zwierzętami, powalczyć, pokrzyczeć i pobujać się po lianach. W międzyczasie obserwujemy retrospekcję historii bohatera – od dzieciństwa do poznania Jane (gdyby ktoś nie wiedział jak narodziła legenda Tarzana). Zakończenie trochę przypomina trzecią część Władcy Pierścieni, gdzie w bitwie o Gondor banda umarlaków szast prast oswabadza wszystko. Tutaj siła sprawcza jest inna, ale zasada działania podobna.

Bardzo zawodzi Christoph Waltz, który 1:1 gra rolę demonicznego pułkownika z Bękartów Wojny.  Kreacja u Tarantino była oczywiście genialna, ale powinna zakończyć się w tym filmie. Aleksander Skarsgard nie potrafi dać charyzmy u postaci, bo ani rozterki wewnętrzne Tarzana ani jego zwierzęca natura nie wypadają wiarygodnie. Skarsgard odziedziczył po ojcu głos (można zamknąć oczy, a pojawi się twarz Stellana) oraz spojrzenie, ale warsztatowo jest bardzo daleko za nim. Oczywiście – ale nie jest to nic niespotykanego w Hollywood – sylwetka na medal, w dodatku wygląda bardzo funkcjonalnie, a nie kulturystycznie.

Dużo więcej charakteru ma Jane grana przez Margot Robbie. To pełnokrwista, pyskata kobieta z krwi i kości, a nie bezbronna damulka z parasolem czekająca na wybawiciela. Najlepiej wypada Samuel L. Jackson dodając filmowi uroku i humoru (chociaż brakowało paru „fucków”)

Obrazki w filmie wyglądają trochę jak stereotypowy film reklamujący podróże do serca Afryki czy dokument National Geographic – ukazują piękno krajobrazu, zwierzęta oraz rdzenne plemiona, które śpiewają, tańczą i podróżują z tarczami i włóczniami. W to wszystko wmieszano trochę komputerowych scen walk, ale też niewbijających w fotel.

„Ja Tarzan, Ty Jane” – te słowa nie elektryzują. Podobnie jak cały film. Ale można go potraktować jako luźną wakacyjną przygodę, o której nie mówi się nikomu i do której nie wraca pamięcią.

Fot – Materiały prasowe