Wincyj pogardy…. Wincyj…

Na Netflixie jest dokument o płaskoziemcach. W jednej ze scen podczas debaty naukowiec mówi o tym jak należy prowadzić dialog: „Nie możemy ich wyzywać od największych debili a potem dziwić się, że nie przyjmują naszych argumentów. Nie przyjmują, bo działa mechanizm obronny. Nikt nie chce przyznać się do tego, że był w błędzie – zwłaszcza po takim zachowaniu”.

Czemu o tym piszę?

Minęły dwa dni od ogłoszenia wyborów do PE, a w interencie (w tym na tablicach moich znajomych) trwa festiwal pojazdu po ludziach, którzy zagłosowali inaczej. Od memów z klęczącą babcią sięgającą po banknot, przez “jestem analfabetą, który to Kaczyński” aż po porównujące wschodnią Polskę do karaluchów (czy to czegoś nie przypomina?). Ubaw po pachy…

Lepsi są tylko politycy, którzy zachowują się jak ten facet na Tinderze, który wie, że jest najpiękniejszy, najlepszy, tylko te głupie baby nie chcą go przesunąć w prawo.

Zachowujcie się wszyscy tak dalej a w październiku będzie kolejna porażka. I kolejna w maju…

Dlaczego?

Strategia komunikacji rozłożona w czasie przez opozycję i jej fanów to:

1)Chamy i prymitywy głosują na PiS. Musimy odbić Polskę!

2)Chamy rządzą, wybrani chamskimi sprzedajnymi głosami

3)Hmm są wybory za miesiąc. Zagłosuj na mnie proszę?

4)Przegraliśmy. Czemu te chamy na nas nie głosują? Czy oni nie widzą, że my do nich z otwartym sercem?

Czasem słowo chamy zastępuje patologia, ciemnogród, a ostatnio “niepłacący podatków”.

Zacytuję 1:1 mojego kolegę Karola: ‘ „Intelektualne elity” ewidentnie nadal nie połapały się że właśnie ta pogarda i poczucie wyższości, wobec tych którzy myślą inaczej lub zwyczajnie dają się porwać obietnicami bez pokrycia, prowadzi do porażającego poparcia konserwatywnych demagogów.’

Zrozumcie – nie o to chodzi, że PiS ludzi kupił bo dał „pińcet plusa”. To jest takie uproszczenie, że aż szkoda gadać. PiS zauważył, że ci wykluczeni istnieją. Dał im poczucie, że coś znaczą, że ich głos się liczy. Dał im tożsamość, jakąś opowieść a nie poczucie, że są kulą u boku tych wszystkich wielkomiastowych, inteligentnych i oświeconych, którzy pięć stówek potrafią wydać na chlanie na Zbawixie w jedną noc…

Współczesna lewica zamiast reprezentować zwykłych ludzi siedzi w warszawskiej bańce komfortu debatując o bananach w muzeum, walcząc o parytety na najwyższych stanowiskach czy inne odległe ludowi sprawy. Jasne, że są to rzeczy ważne, ale nie wiem czy głos osoby z minimalną krajową da się pozyskać informacją, że do rad nadzorczych zagarniających pensje rzędu kilkudziesięciu tysięcy miesięcznie dostaje się coraz więcej kobiet, a także protestując w imię wolności sztuki.

Obrazki z powodzi:

Przyjeżdża Morawiecki. Sportowa kurtka, kalosze. Wygląda na przejętego tak jakby sam miał usypać parę worków z piachem. Rozmawia ze strażakami, rząd pamięta itd. Zatroskany gospodarz. Odjazd kamery. Aplauz.

Przyjeżdża Schetyna. Garnitur. Lakierki. Jego asystentka w szpilkach. Dołącza się Trzaskowski z towarem pierwszej potrzeby – przywiózł pączki. Pierwszy częstuje się uśmiechnięty Grzegorz…

Jak ci sami ludzie na żywo mają zobaczyć, że przyjechali ludzie, którzy znają ich potrzeby? To nieszczere, bo to gra pod publikę? Oczywiście, ale witamy w świecie szybkich mediów i ładnych obrazków.

Co więcej – to typowe “fuck logic” w wykonaniu Schetyny. Jednego dnia krytykować PiS za latanie po powodzi i robienie kampanii, drugiego bawić się w robienie tego samego. Albo od razu należało zakasać rękawy i przyjechać szybciej niż Morawiecki, albo krytykować do końca bez papugowania.

Nie wiem czy sprawa jest do wygrania w ciągu paru miesięcy. Ale jeśli nic się nie zmieni w narracji to bez kart tarota przewiduję porażkę.

Arłukowicz o swojej kampanii w wywiadzie dla NaTemat powiedział” Zjechałem okręg od Radowa Małego, przez Słowenkowo aż do Pszczewa. I powiem pani jedno: ludzie na wsi też chcą Polski otwartej i demokratycznej. Tylko trzeba do nich pojechać i z nimi rozmawiać. Być blisko ludzi.”

I tego właśnie brakuje.

Co trzeba zrobić? Wyjść do ludzi. Pokazać, że Polska to nie tylko wielkie ośrodki, ale także mniejsze miasta i tradycja, której nie należy się wstydzić. Tłumaczyć co się da tłumaczyć. Coś obiecać, co niekoniecznie będzie rozdawnictwem, ale zapewnieniem, że ci ludzie też się liczą…

No ale to już trzeba było zrobić dawno, bo „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów” Albert Einstein.

Zdjęcie: Inara Pey