Minęło około pół roku od ostatniego wpisu. A nawet ciut więcej, bo kiedyś pisałem więcej, regularnie i miałem do tego zacięcie. Po półtora roku coś się zaczęło psuć i lekko straciłem zapał. Może zbyt dużo chciałem od razu, zatem brak spektakularnych wyników mnie zniechęcił. Doszła do tego autocenzura, bowiem nie o wszystkim mogę napisać… I tak doszedłem do ściany…
Niemniej ostatnio otrzymałem kilka sygnałów, że może warto abym z powrotem zaczął pisać. Zatem działamy! Od dzisiaj co tydzień będzie przynajmniej jeden wpis. Takie mam żelazne postanowienie. I możecie mnie z tego rozliczyć
Zatem co się działo u mnie przez te pół roku? Wiele rzeczy opisywałem na Instagramie, który ostatnio stał się moim głównym kanałem komunikacji, ale zbiorę to w większą całość. Niektóre wątki może rozwinę bardziej szczegółowo w innych wpisach. Zatem nic odkrywczego nie będzie.
Fatalny początek roku
Po tak wspaniałym zakończeniu roku, jakim był 24-godzinny bieg na Islandii (tak, ciągle się tym jaram i długo nie przestanę) wziąłem udział w zimowym Spartan Sprint, czyli najkrótszym biegu z serii. Niby najprostszy, ale w połowie tak się zdarzyło, że kopnąłem w kamień, na tyle mocno, że złamałem paluch. Oczywiście bieg dokończyłem (a jak!), ale wypadłem z treningów na 2 miesiące.

Jeszcze z całą nogą… Ale to się zmieni niebawem. Oczywiście ze slackline spadnę…
Próbowałem coś tam działać by nie zardzewieć całkowicie, ale niestety niektórych rzeczy nie da się ominąć. Rehabilitacja też nie była bezproblemowa i spowodowała kolejne przestoje. Zatem ani nie podobała mi się moja sylwetka ani fakt, że czasem czułem się jakbym zaczynał od początku. To było złe, a ja byłem na pograniczu depresji…
Ale powoli udało się wrócić. Dopiero teraz zaczynam być względnie zadowolony. Ale zajęło mi to dużo pracy…
Spartan Race
Nieustannie kontynuuję swoją przygodę ze Spartan Race. Po kontuzji na zimowym biegu musiałem odpuścić Bytom i na spokojnie wrócić w Krakowie. Od razu zaliczyłem dwa dystanse, z czego jeden na całkowitym spontanie i fajnie bo Sprint (5+ km) był moim pierwszym w historii bez żadnych karnych burpees. Nawet nie chcę patrzeć jakie były czasy, bo zapewne lekko śmieszne. Ale potem odnowiły się problemy z nogą i znowu była przerwa od treningów biegowych…
Na poważniej wróciłem w Kubińskiej Holi, gdzie od razu porwałem się na Trifecta Weekend. Prawie umarłem podczas 22km Beasta i tamtejszych przewyższeń sięgających 2000m. Następnego dnia Super (13+ km) co prawda zrobiłem, ale zdecydowałem się nie robić Sprintu aby nie wrócić zbyt późno do Warszawy. Niedosyt pozostał.
Sezon Spartana zakończyłem podczas Ultra. Do tego już byłem względnie przygotowany ale to była mordęga. 50 km z hakiem z 70 przeszkodami zajęło mi 13,5 godziny. Co ważne – Ultra ma dwa checkpointy, na których musisz się wyrobić czasowo. Na drugi wbiegłem z niewielkim zapasem czasowym. Tego szczęścia nie miało 30% uczestników, którzy nie wyrobili limitów. Dodam, że moja głupota mogła mnie kosztować wszystko, bo wychodząc na drugą pętlę nie wziąłem żeli energetycznych… Dobrze, że nie opadłem z sił. Uratowały mnie dwie suche kajzerki, które zapiłem wodą w przepaku na krótkiej przerwie. Smakowały lepiej niż najbardziej wykwintne danie.
Czy to koniec mojej przygody ze Spartanem w tym roku? Zobaczymy… Nadal nieśmiało myślę o powtórce Islandii, ale bezczelnością byłaby podobna zbiórka co rok temu. Może jakiś sponsor się znajdzie?
Maraton
Chyba już tradycją staje się jeden królewski dystans rocznie. W 2018 był to Maraton Warszawski – o tyle ciekawy, bo jubileuszowy – czterdziesty. Nie mogłem odpuścić…. Niestety, znowu coś poszło nie tak. Może była to kwestia przeziębienia, które leczyłem żrąc czosnek, cebulę i stosując combo naturalnych i farmakologicznych metod. Mimo, że początek szedł zgodnie z planem osłabienie organizmu wyszło dość szybko objawiając się na 8. km dość sporym krwotokiem z nosa. Nie zostało to uwiecznione na żadnym zdjęciu, ale musiałem wyglądać nieźle, bo parę osób zwracało mi uwagę na trasie. Potem było już tylko „lepiej”, łącznie próbą (skuteczną) rzyganka na trasie…
Raptem tydzień później przeczytałem o 70-letniej babce, która zrobiła maraton w czasie o godzinę lepszą niż ja. Nie ma to jak motywacja… Może za rok uda się zaatakować życiówkę.
Z biegów ulicznych to w zasadzie wszystko. W tym roku zaliczyłem jeszcze Bieg Powstania (porządnie, ale bez szału) i wszystko wskazuje, że raczej nie załapię się na Bieg Niepodległości, bo zaspałem z kupnem pakietu…
Avant Model School
Niepowtarzalna Gosia Leitner zaprosiła mnie do tego, bym podzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem z zakresu PR i budowania marki z kandydatkami na modelki. Wydaje mi się, że wykład był nienajgorszy, bowiem miałem przyjemność go powtórzyć, a w grudniu będzie trzeci raz.
Chyba powinienem z tym szkoleniem iść dalej. Nieskromnie powiem, że to kawał dobrej wiedzy – nie tylko dla modelek ale ogólnie o tym czym jest marka osobista.

Czemu Dennis Rodman nie miał takiego kryzysu jak Tiger Woods, mimo że zaliczył jakieś 100 razy więcej kobiet i skandali? To jest ciekawy przykład
To naprawdę fajna inicjatywa. Dziewczyny otrzymują wsparcie z każdej strony – przede wszystkim kawał wiedzy merytorycznej, łącznie z chodzeniem po wybiegu, dbaniem o siebie itp. Zapraszam na kolejną część!
Epilog
Reszta roku była intensywna od zawodowej (zmiana stanowiska, potem zmiana pracy), przez modelingową (kilka sesji się udało zrobić, ale wierzę, że to początek) aż po porządny powrót na matę i brazylijskie jiu-jitsu.
Zdaję sobie sprawę, że wpis nie należy do odkrywczych i tylko podsumowuje to, z czym niektórzy są na bieżąco, ale był dość ważny, bo pozwolił się przełamać. Oby na długo.
O czym teraz powinienem napisać?